czwartek, 13 sierpnia 2015

Rozdział drugi

            Prowadząc naćpaną dziewczynę korytarzami domu Ash nie był świadomy tego, jak dziwnie może się ona zachowywać. Nie miał też zielonego pojęcia jak długo zamierza jeszcze męczyć jego uszy i głowę swoim głosem, kiedy zaczęła fałszować piątą już z kolei piosenkę. Nawet fałsz byłby w stanie wytrzymać, gdyby tylko nie myliła słów utworów.
- Uspokoisz się? – zapytał jej po przejściu kolejnego korytarza. Nie uzyskał odpowiedzi. Widział jednak, że jej źrenice powoli zwężały się do normalnych rozmiarów i miał szczerą nadzieję, że haj przejdzie jej jak najszybciej. Albo, że nikt z domowników nie zorientuje się, że prowadza po domu ćpunkę. Nic więc dziwnego, że dochodząc do drzwi swojego pokoju miał wrażenie, że słyszał najprawdziwsze trąby anielskie. Zatrzaskując je za sobą odetchnął z ulgą. Dziewczynę usadowił w fotelu, który udało mu się znaleźć po omacku. Dopiero potem ręką sięgnął do włącznika światła
- Nie było cię zaledwie pół godziny, a już zdążyłeś zaciągnąć do domu jakąś laskę? W dodatku taką, która ma odlot? – Wzdrygnął się usłyszawszy za sobą głos Heather, pełen zażenowania i złości. Ash odwrócił się twarzą do swojego łóżka, na którym leżała przyrodnia siostra.
- Nie twoja sprawa. – Zazgrzytał zębami, na co ta prychnęła. Przeczesała palcami ciemne blond włosy, kiedy Ash uniósł brew w górę. – Śmiejesz się bo…?
- Śmieję się, bo zapomniałeś, że matka może się o wszystkim dowiedzieć.. Jak nie usłyszy, to ja jej mogę o tym powiedzieć. Co wtedy byś zrobił, co? – Uniosła brew tak wysoko jak tylko się dało. Chłopak zacisnął usta w wąską kreskę i przejechał wzrokiem po rzeczach leżących w pokoju.
- Czego chcesz?
- Hm?
- Czego chcesz w zamian za to, żebyś siedziała cicho? – Zażenowany głos brata wywołał w niej rozbawienie, dlatego zaśmiała się cicho.
- Załatwisz mi na jutro alkohol
- I tyle? Taka szalona szesnastka jak ty chce tylko alkoholu na imprezę? To poniżej twoich standardów, Heather. – Dziewczyna prychnęła i przewróciła się na plecy, patrząc się tym samym w sufit.
- Nie chcę skończyć jak twoja koleżanka – odparła mając na myśli nikogo innego jak siedzącą na fotelu dziewczynę.
- Nie znasz jej, więc po co komentujesz jej zachowanie? – Chłopak przysiadł na oparciu fotela obok niej, krzyżując ręce na piersi. Heather zaś wstała z łóżka i powolnym krokiem udała się do wyjścia. Rzuciła bratu na odchodne znudzone spojrzenie i uśmiechnęła się chłodno.
- Ty też jej nie znasz, Ash. – Miała rację. Ash wiedział o tym, jednak nie chciał wyrzucać dziewczyny zdaną na swoje otępione zmysły. I co z tego, pomyślał. Nieznajomej pomógł ściągnąć z siebie przepocone ubrania i zarzucił na nią jedną z tych swoich koszulek, której od roku czy dwóch nie nosił. Szary, rozciągnięty t-shirt był na nią zdecydowanie za duży, rękawy sięgały jej prawie do łokci, a samo ubranie zakrywało jej pupę. Jej strój złożył na krześle do biurka i przeniósł dziewczynę na łóżko. Nie miał z tym problemu, gdyż ta nawet nie protestowała. Następnie rozebrał się do spodni i spróbował wygodnie ułożyć się na fotelu, plecy opierając o jeden podłokietnik, a nogi przerzucając przez drugi. Czuł, że rano obudzi się dość obolały, jednak nie dbał o to.



            Obudzić się w zupełnie nieznanym sobie miejscu. Horror dla osoby, której urwał się film. Kristen rozejrzała się po sporych rozmiarów pokoju z czerwoną farbą na ścianach, wygodnym materacu na łóżku o malowanych na czarno drewnianych ramach i dużym oknie, przez które sączyło się do środka światło, tworząc na szerokim blacie biurka regularne kształty – kwadraty. Identyczne jak ramy tego właśnie okna. Spanikowała widząc na sobie obcą jej koszulkę. Nic jednak nie przeraziło jej bardziej, niż obcy półnagi chłopak śpiący na szarym fotelu naprzeciw łóżka. Czym prędzej zeskoczyła z posłania i w popłochu zaczęła szukać swojej garderoby.
- Już wychodzisz? – zapytał jej nieznajomy zaspanym głosem. Głosem przyjemnym, acz lekko ochrypłym przez palenie papierosów.
O nie, pomyślała odwracając się w jego stronę.
- Nie wiem co zaszło między nami zeszłej nocy, ale jeśli się okaże, że jestem w ciąży, nie licz, że się wywiniesz. Znajdę cię wtedy i zmuszę do płacenia alimentów – zaczęła dziarsko, grożąc mu przy tym palcem. Chłopak zaś prychnął unosząc brew do góry.
- Nic między nami nie zaszło. Przyprowadziłem cię do siebie, bo naćpana pałętałaś się po dość nieprzyjemnej okolicy. Ostatnie o czym pomyślałem to gwałcenie ciebie. – Wstał z fotela, przeciągnął się, aż usłyszał chrupot w kręgosłupie i przeczesał włosy palcami. – Ale jeśli masz ochotę, mogę zostawić ci swój numer, gdybyś jednak okazała się zajść w ciążę wiatropylnie. – Wyszczerzył się, chcąc ją w jakiś sposób uspokoić. Kristen splotła ręce na piersi przyglądając mu się spod byka. Jej błękitne spojrzenie przeszywało go na wskroś, aż poczuł dreszcz przebiegający mu wzdłuż kręgosłupa.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć. Przytaszczyłeś mnie do swojego domu w stanie podatności na sugestię, przebrałeś we własną koszulkę i nic ze mną nie zrobiłeś? Nie, to nie ma sensu. – Chłopak uniósł brew w górę i uśmiechnął się półgębkiem.
- Jestem Ash.
- Co?
- Ash. To moje imię – powtórzył wyciągając rękę w jej stronę. Kristen prychnęła patrząc na nią.
- Nie wiem po co się przedstawiasz, kiedy raczej mało prawdopodobne jest to, że się ponownie spotkamy. – Ash wzruszył ramionami i odwrócił do niej plecami, kiedy się przebierała. Potem wyszła, bezceremonialnie trzaskając za sobą drzwiami.  
            Ash zaśmiał się pod nosem. Zrobił dla tej panny wszystko, co powinien – zadbał o nią, nie pozwolił by wpadła w kłopoty, naraził się na złość matki przyprowadzając ją do domu, a ona nawet nie podała mu swojego imienia. W sumie gdyby była kimś innym, nie przejąłby się tym zbytnio. Ale ona  m i a ł a  coś w sobie. Energię, zew wolności, beztroskę. Coś, czego jemu samemu brakowało. Czego brakowało większości ludzi, jakich znał. Oddałby wszystko, żeby nieznajoma nauczyła go tego. Miał też nadzieję, że uda mu się po raz kolejny ją spotkać. I choć przez moment móc się jej przyjrzeć.

*
Kolejny. No nie wierzę.  Ja i moje zaangażowanie. Coś wspaniałego.
A rozdział - jak zwykle zresztą - dodawany po północy :))))).
Cóż.

czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział pierwszy

            Kristen cicho zatrzasnęła za sobą drzwi pokoju i sięgnęła do kieszeni spodni, wyciągając z niej skrawek papieru. Obróciła go sobie kilka razy w dłoniach, patrząc jak subtelna i delikatna twarz Królewny Śnieżki uśmiecha się do niej tajemniczo, jakby kryła przed dziewczyną prawdę o zawartości papierka. Po chwili umieściła wizerunek księżniczki pod język i pozwoliła, aż substancja którą nasączono papierek rozlała się jej po jamie ustnej, wypełniając ją dziwnym smakiem dietyloamidu kwasu lizergowego. Przez następne dwadzieścia minut nic się nie wydarzyło. W końcu zamknęła oczy i zaczęła delikatnie kołysać się w takt muzyki Chopina, która ni stąd ni zowąd zaczęła grać w jej sypialni. Całkowicie zatracając się w delikatnym, subtelnym brzmieniu Walcu A-moll, dziewczyna zaczęła tańczyć, obracać się i wirować pośród wysokich łanów zboża w piękny słoneczny dzień. Muskała niwa owsa i jęczmienia, idąc przed siebie widziała stojącą na drewnianym podwyższeniu sztalugę z wizerunkiem kobiety o niezwykle wyrazistych oczach, takich, jakby mogły pochłonąć całą mądrość świata, a nawet i większą. Na płótno padało mocniejsze światło, które miało najwyraźniej wskazać dziewczynie, że sztaluga jest celem jej wędrówki przez pola. Będąc u stóp podwyższenia dziewczyna dokładniej przyjrzała się obrazowi i wyimaginowała sobie jak mogłaby go udoskonalić. Podeszła powoli do sztalugi i sięgnęła po pędzel, którym poczęła mazać precyzyjne proste, koślawe linie, wielokolorowe pióropusze, rozwiane włosy i dodała odrobinę błogości do oczu postaci, po czym stwierdziła, że wyglądają nudno, dlatego postanowiła włożyć w nie życie i obdarowała je odrobiną szaleństwa, jakim były świetlne refleksy. Rozszerzyła uśmiech postaci, a później poprawiła walkę o dominację światła i cienia na blond pasmach przetykanych różowymi kosmykami oraz na ogromnym pióropuszu, który zdobił jej głowę. Kristen popatrzyła się na swoje dzieło z dozą krytyki, lecz w końcu zrozumiała, że nic więcej nie musi dodawać. Było idealne. Zaśmiała się w duchu. Nareszcie stworzyła TO dzieło. Przełknęła ślinę i poczuła, że drży.
To pewnie z radości, powiedziała sobie i spojrzała na łóżko. Mimo późnej nocy nie czuła się ani senna, ani nawet zmęczona. Wręcz przeciwnie. Wstała z podłogi i ponownie zarzuciła sobie neonowy plecak na ramiona, a następnie wyszła z pokoju. Widząc ciemność rozciągającą się w salonie poczuła niepokój. Czerń nigdy nie wydawała jej się taka mroczna i złowroga jak w tamtej chwili. Usłyszała pod sobą skrzypiącą deskę i aż się wzdrygnęła. Cicho, cicho, nakazała sobie w duchu i powoli przesunęła się w przód, po omacku starając się znaleźć ścianę.
- Kristen? Co ty robisz? Gdzie ty idziesz? – usłyszała za sobą zaspany głos matki, która stanęła w drzwiach swojej sypialni przecierając oczy rękami.
- Muszę… cicho… usłyszy mnie bestia. Nie chcę jej obudzić – odszepnęła i ruszyła dalej przed siebie. Kobieta westchnęła opierając się o framugę.
- Znowu lunatykujesz? Co ja mam z tobą zrobić, dziewczyno? – nie była pewna, czy powiedziała to raczej do siebie czy do niej, jednak wróciła do łóżka. Nie przejmowała się zbytnio losem i poczynaniami córki. Nie wpadłaby nawet na to, że dziewczyna lubi działanie LSD i innych halucynów. A nawet jeśli by się dowiedziała, stwierdziłaby, że Kristen wie co robi. W końcu miała już te swoje siedemnaście lat.

Lecz nie wiedziała. Dlatego kierowana wewnętrznym impulsem, by się przejść, wyszła z mieszkania i zeszła schodami w dół, znów kierując się na zewnątrz.


            Ash nie potrafił długo wytrzymać po kłótni z rodzicielką bez zapalenia papierosa. Wiedział jednak, jak bardzo Madeline nienawidzi zapachu tytoniu w domu, ani petów w ogrodzie, dlatego szybkim krokiem skierował się w stronę drzwi frontowych.
- Hej, pięknotko – usłyszał za sobą. Odwrócił się w stronę otwartych na oścież drzwi pokoju jego przyrodniej siostry, Heather. – Nie wiem dokąd pędzisz o godzinie pierwszej w nocy, ale może przed wyjściem wypieścisz mnie porządnie? Nawet nie wiesz jak pragnę odrobiny czułości. – Dziewczyna wydęła usta i zwęziła swoje szare oczy. Chłopak wzdrygnął się i wsadził dłonie głęboko w kieszenie spodni.
- Obrzydzasz mi życie, Heather. Znajdź sobie kogoś na seks kamerce, a mnie zostaw w spokoju – warknął i ruszył w dalszą drogę.
- Będę czekać na ciebie w twoim łóżku. Nie przychodź jednak za późno, nie chcę żebyś zastał mnie śpiącą! – zawołała za nim i położyła się na swoim posłaniu. 
Chłopak nie wiedział co w jego obecnym życiu było gorsze – despotyczna matka, wiecznie napalona przyrodnia siostra, czy fakt, że gdyby jego ojciec wciąż żył, wszystko byłoby normalne. Kiedy znalazł się za żelazną bramą, wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki czerwonego Marlboro i podpalił go zapałką. Wciągnął dym do płuc i wypuścił go, tworząc w powietrzu kółeczka. To był jego prawie codzienny rytuał. Cieszył się, że były wakacje, bo gdyby jego nocne eskapady miały miejsce w czasie roku szkolnego, nie byłoby siły, która zdołałaby go rano postawić na nogi. Zaciągnął się ponownie i przeszedł na drugą stronę ulicy. Oparł się plecami o zniszczony mur starej oficyny i zamknął oczy, próbując sobie wyobrazić życie w innych warunkach. Nie brakowało mu niczego. Żył dostatnio, matka chciała dla niego jak najlepiej. A przynajmniej tak mówiła. Nie potrafił nawet spojrzeć się na miejsce, w którym mieszkał. Biały dworek z kolumnadą w stylu doryckim na werandzie sprawiał, że chłopak czuł nagłą chęć zniszczenia czegoś, dlatego czym prędzej oddalił się od domu, idąc w głąb miasta, w którym mieszkał.
Nigdy nie zagłębiał się w takie miejsca, jak tamtej nocy. Stare budynki były pokryte graffiti, w oknach nie odbijało się światło telewizorów, a cisza wypełniająca ulicę była wręcz złowroga. Jednak mimo to usłyszał czyjeś kroki. Spiął mięśnie, szykując się na ujrzenie mężczyzny z kastetem, czy nożem w ręku, ale zamiast tego zobaczył niewiele młodszą od siebie dziewczynę. Uniósł brew ku górze. W życiu nie widział, żeby ktoś miał takie czarne oczy jak ona. Nie był pewien, czy to ich naturalny kolor, czy po prostu źrenice rozszerzyły jej się pod wpływem ciemności. Włosy miała związane w niedbałego warkocza, ramiączko luźnego topu jej opadło, odsłaniając blade obojczyki. Oprócz tego wyczuł od niej intensywną woń potu. Skrzywił się na to, ale nie odsunął.
- Co ty tutaj robisz? – odezwał się do niej z niepewnym uśmiechem na ustach. Dziewczyna obróciła oczy w jego stronę. Wzdrygnął się. Te oczy przerażały go.
- Uciekam przed bestią – odparła wkładając dłonie do kieszeni luźnych dżinsowych spodenek.
- I dlatego zawędrowałaś w miejsce, gdzie w każdym zaułku może czyhać ktoś, kto bez skrupułów wsadziłby ci rękę w majtki? – Ton chłopaka wyrażał lekką kpinę, jednak ona tego nie zauważyła. Albo to zignorowała.
- Ręka to jeszcze chyba pół biedy. Gorzej, gdyby wbił mi tam nóż
- Nóż? – Brew Asha zawędrowała jeszcze wyżej. – Masz bardzo drastyczne myśli, dziewczyno.
- Muszę iść, nie chcę, żeby bestia mnie dogoniła. A tak przy okazji, pofarbowałeś włosy na zielono z własnej woli, czy przegrałeś zakład? – zapytała podchodząc do Asha. Przeczesała włosy chłopaka palcami dokładnie się im przyglądając. – Ładnie pachniesz. To lawenda?
- Co, kurwa? Czy ty jesteś trzeźwa, dziewczyno? – Złapał ją za ramiona i potrząsnął lekko. Jej głowa bezwładnie poruszała się w przód i w tył. Wtedy chłopak zrozumiał dlaczego jej oczy wydawały się być tak czarne, tak nieprzeniknione.
- Nie trzęś mną, bo zwymiotuję – wydusiła błagalnie ściągając z siebie dłonie chłopaka. Ash przewrócił oczami i westchnął ciężko.
- Gdzie mieszkasz?
- W Wenecji – odparła bez zastanowienia. Wiedział, że to tylko bełkot naćpanej osoby. Nie miał pojęcia, jak ma na imię ta dziewczyna i był pewien, że nie dowie się gdzie mieszka. Nie chciał jednak, żeby włóczyła się przez całą noc po niezbyt przyjemnej okolicy. W końcu była właściwie jego rówieśniczką, a nie wyglądała na kogoś z patologicznej rodziny.
- Skoro sama nie wiesz gdzie mieszkasz, na noc zostaniesz u mnie – stwierdził biorąc dziewczynę pod ramię. Ta zaś zaśmiała się gardłowo, nieprzyjemnie.
- Skąd mam wiedzieć, że nie masz przy sobie noża i że nie wciągasz mnie właśnie w ciemny zaułek? – Poprawił chwyt na jej ręce.

- Musisz mi po prostu zaufać.

*

Prawie rok. Woah. Nigdy tak długo nie pisałam jednego rozdziału. No cóż, zdarza się i tak. Myślę jednak, że warto było zarwać notkę dla takiego... "czegoś".
Jestem z tego zadowolona, a to cud.

piątek, 1 sierpnia 2014

Prologue

            Kolejny łyk chłodnej już herbaty nie zdołał pobudzić dziewczyny do działania, nie dał jej również zastrzyku weny twórczej. Przerzuciła na drugie ramię ciemne pasmo lśniących włosów, splecione w jednocześnie schludnego i niedbałego kłosa i krytycznie spojrzała na płótno, z którego ironicznie przyglądała się jej twarz kobiety o za dużych i zbyt niebieskich oczach, której policzki były zbyt różowe, a usta zbyt uśmiechnięte. Westchnęła i zgarbiła się.  To miało być TO dzieło, jęknęła w duchu usiłując poprawić w jakiś sposób swój obraz. Nie mogąc nic już zrobić, udała się do swojej malutkiej łazienki o ścianach wykładanych deskami w cieplejszym odcieniu błękitu, mających przywodzić na myśl powierzchnię morza w ciepły, słoneczny dzień. Stanęła przy porcelanowej umywalce, nad którą wisiało sporych rozmiarów kwadratowe lustro i spojrzała w swoje odbicie. Twarz dziewczyny oświetlało częściowo światło lamp ulicznych, tworząc na niej niesamowite cienie. Na bladych policzkach miała różnokolorowe smugi farb, a pod błękitnymi oczami miała ledwo widoczne cienie. Uśmiechnęła się lekko i wodą zmazała plamy farb z dłoni i twarzy. Czysta wyszła z pomieszczenia i sięgnęła po znoszony, neonowo zielony plecak. Rozejrzała się spokojnie po pokoju wypełnionym przyciemnionym światłem lampki nocnej z białym ażurowym abażurem, rzucający dziwne cienie na pomarańczowe ściany, na których na każdej wolnej przestrzeni wisiał obraz – portret, krajobraz, martwa natura, architektura, zwierzę, a nawet tajemnicze wzory. Poprawiła leżący na łóżku o metalowych, malowanych na biało ramach koc w aztecki haft i na palcach wyszła z pokoju, nie chcąc zbudzić swojej matki.
            Lekko zatrzasnęła za sobą drewniane, misternie zdobione drzwi kamienicy, a szybki znajdujące się w nich zadrżały ostrzegawczo. Brama miała już swoje lata, więc dziewczyna doskonale wiedziała, że może w każdej chwili ulec zniszczeniu i jest delikatna niczym porcelana. Letni nocny wiatr schłodził jej twarz, gdy szła środkiem wąskiej uliczki wzdłuż dwóch rzędów kamienic, gdzie w nielicznych oknach wciąż migało światło telewizora. Lampy uliczne rzucały ciepły, choć niezbyt jasny blask, tworząc wokół długie, chwilami przerażające cienie.
            Brad, którego tłusta ruda grzywka przysłaniała oczy, kilkakrotnie zakręcił chudymi ramionami koła. Nienawidził miejsca, w którym polecono mu sprzedawać narkotyki. Opuszczony, zdemolowany budynek mieszkalny, w którym wciąż walały się zdewastowane meble i szkło ze stłuczonych szyb okien tylko potęgowały jego strach, gdy sam ćpał. Chłopak usłyszał wyraźne kroki dochodzące spod butów na grubej podeszwie dziewczyny zmierzającej w jego stronę. Uśmiechnął się półgębkiem w jej stronę i gestem nakazał jej przygotowanie pieniędzy, w czasie gdy on wyciągnął z kieszeni kilka kolorowych papierków przypominających znaczki pocztowe z wizerunkiem różnorodnych postaci z bajek Walta Disney’a.
- Kristen, nie jesteś za młoda na kwasy? – zapytał patrząc się jak dziewczyna łapczywie chwyta narkotyk i chowa do portfela.
- Mam siedemnaście lat, Brad. Nie potrzebuję niani, żeby pilnowała mnie na każdym kroku – rzuciła ironicznie, patrząc się na dealera z wyrzutem i wróciła do domu, chcąc w jak najszybszym czasie przyjąć narkotyk. 


            Madeline z wyrzutem patrzyła się w oczy swojego syna. Dłonie oparła o biodra, a na twarz przywdziała starannie wyćwiczony srogi wyraz twarzy, który jej potomek doskonale znał i często widywał.
- Ash. Ash, Ash, Ash. Cały czas się zastanawiam gdzie popełniłam błąd w twoim wychowaniu – ciepły odcień błękitu oczu kobiety kontrastował z lodowatością jej spojrzenia. Dokładnie takie samo dosięgło ją ze strony Asha. Chłopak był bowiem męską kopią matki i jedyne co ich różniło to umięśniona sylwetka jej latorośli.
- Zapomniałaś mi pokazać czym są czułość i miłość, matko – warknął i przeczesał palcami ciemne, niemal czarne kosmyki włosów. Niewzruszona jego słowami zacisnęła usta w wąską kreskę i rozsiadła się w salonowym fotelu w stylu ludwikowskim. Cały salon pełen był wytwornych mebli, ozdób, dodatków i roślin. Brakowało w nim, zresztą jak w całej rezydencji Cillirów, jedynie przytulności i ciepła.
- Może dlatego nie wiesz czym są, bo zadajesz się z tymi… podludźmi, jak Logan i Joe – sama Madeline nie starała się ugłaskać syna. Jej głos był równie morderczy co jego, a w imiona przyjaciół chłopaka włożyła tyle jadu, ile tylko mogła – Powinieneś uczyć się na księdza – rzuciła jeszcze, nim wstała z siedziska i powolnym, pełnym gracji krokiem wymaszerowała z pokoju dziennego. Nie wiedząc co zrobić ze wściekłością, która się w nim paliła, Ash uderzył z całej siły dłonią o żółtą ścianę i zaklął głośno, gdy poczuł piekący ból.
- Nienawidzę cię, matko – rzekł głośno i błyskawicznie opuścił salon, gasząc w nim światło.

*
Chyba nie wyszło najgorzej. W sumie jestem całkiem zadowolona z prologu i już szukam inspiracji na kolejne części. Mam nadzieję, że problem z dodaniem możliwości obserwowania bloga się rozwiąże, jak nie - trzeba będzie się bez tego obejść.  A tak przy okazji witam Was serdecznie na moim blogu :)))
Przy okazji chętnie przyjmę kogoś do lekkiej korekty postów :D

-eternal